Długi majowy weekend, piątek
drugi maja bardzo wczesne rano, właściwie dopiero po północy ja jeszcze nie
śpię. Powinnam spać, bo rano ważne wyzwanie. Zapisałam się na bieg
sztafetowy „Wiary, nadziei, miłości” do
Częstochowy, aby przynieść z Jasnej Góry światełko od naszej Najświętszej
Panienki. Niestety ze zdenerwowania nie mogę zasnąć. Przed 5.00 zrywam się na równe nogi, bo boję
się że zaśpię. Nasz Pan Kierownik –
Piotrek kazał być o 6.30. Nie można się spóźnić. Zajeżdżam pod kościół
Jeziutów, termometr w aucie pokazuje mi +3 stopnie i na dodatek zaczyna padać.
Nie ma co świetna pogoda, a mogłam leżeć na kanapie.
Powoli zaczynają się schodzić
uczestnicy. Ma być nas w sumie dziesięć osób plus tzw. obsługa techniczna. Msza
święta. Panie Jezu daj siłę aby dobiec, nie pozwól abym zawiodła drużynę. Po przyjęciu
komunii strach się gdzieś ulatnia. Tak
mówił Robert, że też tak miał. Zaczynamy się pakować do aut. Na początek krótka
rozgrzewka. Policja, która ma nas eskortować już czeka. Przyjechały trzy
motocykle policyjne. Fotka przed biegiem i strat.
Zaczynamy wszyscy razem pierwszy
odcinek do katedry Łódzkiej, dalej już sztafeta. Za pałeczkę służy nam krzyż z
Panem Jezusem. Wszyscy mamy jaskrawe żółte koszulki, więc jesteśmy dobrze widoczni. Zaczyna się
sztafeta obok każdego biegacza jedzie na rowerze nasz anioł stróż – Arek.
Przestaje kropić deszcz. W końcu i ja zaczynam swój pierwszy odcinek. Krzyżyk
ściskam z całych sił i biegnę. Właściwie to unoszę się nad ziemią. Kurcze mam skrzydła.
Zmiana za zmianą kilometry lecą. Piotr wszystkiego pilnuje.
Nasi wspaniali kierowcy pilnują Piotra. Arek pilnuje biegaczy, biegacze pilnują
Arka. Rafał, nasze wsparcie ratownicze, nie ma powodu do niepokoju. Nad wszystkim czuwa Panienka. Niebo się
rozpogodziło i cały czas towarzyszy nam słoneczko. Jest
dużo śmiechu i radości. Pomiędzy
zmianami jest czas na modlitwę za
sztafetę. W końcu podczas mojej zmiany
przekraczamy tabliczkę z napisem: „Częstochowa”. Co za radość, aż podskakuję do
góry. Jeszcze trochę i będziemy na Jasnej Górze. Ostatni odcinek pokonujemy
wszyscy razem. Biegniemy pod pomnik Matki Bożej i składamy dziękczynną
modlitwę. Chawła Panu i Mateczce, że nas doprowadzili szczęśliwie.
Jemy hamburgery. Kurcze to najlepszy
hamburger jaki jadłam w życiu.
Wieczorem idziemy na apel jasnogórski. Czuję wielkie wzruszenie i ogromną radość. O
Pani Nasza to wszystko dla Ciebie.
Na porannej mszy siedzimy w
specjalnych miejscach tuż pod samym Obrazem. Wszyscy jesteśmy w żółtych
koszulkach. Pani Niebieska daj nam siły na powrotną drogę. Komunia święta. Czuję wielką siłę, która
rośnie w moim sercu. Piotr odpala nasz
znicz, abyśmy mogli częstochowskie światełko zabrać do Łodzi.
Droga powrotna. Zaczynamy tak
samo. Jest tylko jedna różnica, pada i jest zimno. My poubierani w ciepłe
rzeczy i worki na śmieci aby nas nie przemoczyło. Niestety tempo słabsze niż
dnia poprzedniego. W sercu jednak gorąco, dusza się raduje. Arek – nasz anioł
– cały czas na rowerze. Modlimy się za niego, aby nie osłabł. Rozmowy z nim bardzo pomagają. Arek naucza i
wyjaśnia, ewangelizuje.
W końcu zaczynają się znajome
krajobrazy. Znaczy się dobiegamy do Łodzi. W Łodzi wszyscy odżywamy. Pod
katedrą składamy pokłon Świętemu Janowi Pawłowi II i dalej już wszyscy
biegniemy na Sienkiewicza, do Jezuitów. Każdy z nas emanuje radością, która
wylewa się z nas strumieniami. Dobiegamy. Jest akurat końcówka mszy. Wychodzi
do nas ksiądz. Przekazujemy światełko. Przyjmujemy błogosławieństwo.
Pora się rozstać. Z jednej strony
przeogromna radość z drugiej żal się rozstać. Zżyliśmy się. Jeden ważny cel i
połączyły się serca. Jest pełno wzruszenia, wzajemnych podziękowań, rozstać się
nie możemy. Jeszcze się będziemy widywać
w końcu jesteśmy „ Mocni w Duchu”.
To co się w moim wnętrzu dzieje to istna
rewolucja radości, mocy , miłości. Kocham cały świat. Dziękuję za tą misję.
Chwała Panu. A mogłam leżeć na kanapie…